Postanowiłem wykonać Questa ,,Las Przedwiecznych". Z tego, co mi Sagiri o nim mówiła to jest według mnie prosty. Szybko spakowałem niezbędne rzeczy i się przygotowałem. Przewiązałem sobie przez brzuch pas, na którym zawiesiłem parę fiolek z mikstura leczniczą mojego autorstwa i siedmiolistną koniczynę, którą kiedyś znalazłem. Naostrzyłem sobie pazury i ruszyłem w drogę.
Najpierw ścieżka prowadziła przez piękna łąkę, która chwaliła się wszystkimi kolorami: niebieskim, zielony, żółtym, pomarańczowym, fioletowym, czerwonym i jeszcze wieloma innymi...
Dalej wbiegłem w las (obrazek po lewej). Był naprawdę fajny. Było w nim mrocznie - to co lubię.Co chwilę słyszałem trzask gałęzi i kamyków pod moimi łapami. To było przyjemne uczucie... Niekiedy słyszałem również hukanie sowy. ,,Huuuuu, hu, huuuuu, hu..." - odbijało się echem w mojej łowie. Po jakiejś godzinie zobaczyłem jak słońce przebija się przez korony dębów, buków i cisów. Następna przeszkodą były góry. Na ich widok trochę się skrzywiłem, w końcu nie mam czasu. Szybko z mojej peleryny wyłoniły się czarne jak noc skrzydła. Przykucnąłem i odbiłem się w powietrze. O wiele, wieeele szybciej latam niż biegam. Dzięki mojej mocy przebiłem się przez atmosferę i w mgnieniu oka byłem po drugiej stronie gór. Postanowiłem lecieć dalej, aby oszczędzać siły.
Mijałem jeszcze więcej lasów, polanej, większych łąk i gór. Widoki były wspaniałe. Fajnie byłoby przyjść tutaj z kimś i razem to podziwiać... ,,Ale nie czas na to - myślałem - Teraz najważniejsze jest wykonanie Questa". Ponownie przełamałem opór powietrza i byłem jakieś siedem kilometrów przed celem. Zniżyłem lot. Wylądowałem spokojnie. Ponownie moje skrzydła przeistoczyły się w pelerynę i i ruszyłem truchtem dalej.
[...] Przed moimi czerwonymi oczami rósł wysoki, stary, ciemny las. To na pewno był Las Przedwiecznych. Ze spokojem przekroczyłem jego próg. już na dzień dobry zaatakował mnie jakiś dziwny szkielet. Ale to był pryszcz. Nawet nie zdołał mnie dotknąć. Lekko odsunąłem się w bok, kiedy chciał mnie zaatakować, a ja kopnąłem go tylną łapą tak, że się rozpadł.
-Jeśli wszystkie potwory sa takie, to się nawet nie spocę... - mówiłem sam do siebie z drwiną. Nagle zobaczyłem, że w moja stronę zmierza cała armia takich szkieletów. Nie mogłem się powstrzymać. Stałem się cieniem i przepełzłem pod nim tak, że mnie nawet nie zauważyli - co za kretyni. Pobiegłem dalej.
Po pięciu godzinach bezsensownej wędrówki i walce ze słabymi potworkami, typu szkielety czy bagienne stwory, zobaczyłem grocie, a w grocie Nieumarłych. Była to dziwna mieszanka stworów. Niby szkielety, niby zombie, niby normalne zwierzęta. Zobaczyli mnie od razu pognali do mnie. Przyznaję, myślałem, że są powolni, a oni byli nawet szybsi od niektórych wilków. Zacząłem uciekać. Czułem od nich silna aurę, więc nierozważnie byłoby się bić jednego na około tysiąc. Nagle te potwory przestały mnie gonić i zaczęły się cofać ze strachem. Odwróciłem łeb w ich stronę. Już się mną nie interesowali. Po chwili poczułem lepką
wodę na mojej grzywce. Odwróciłem łeb. Zobaczyłem demona. Był obrzydliwy, a z jego pysku leciała ślina.Nagle zaryczał na cały las, a jego oczy wyglądały, jakby miały zaraz wypaść. Podniósł swoje macki i uderzył mnie jedną. W niektórych miejscach futro zaczęło mi odpadać. Głównie na grzbiecie. Poza tym... uderzył w moja pelerynę. To nie do wybaczenia. Już nie czułem zaskoczenia czy strachu, a rządzą krwi. Moje oczy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. W końcu kiedyś nazywali mnie Panem Niebios i Księciem Mroku... Wskoczyłem na obleśne ciało demona. Był tak gruby, że niektóre ciosy nawet go nie bolały. Poszedłem na całość. Walka była wyrównana. jednak koniec końców odciąłem mu głowę i reszta ciała rozpłynęła się w powietrzu. Szczęśliwy wzbiłem się w powietrze i czym prędzej ruszyłem w stronę watahy.
[...] W końcu nastała noc. Na szczęście akurat dotarłem do domu. okazuje się, że te miksturki nie były mi potrzebne... ruszyłem do Sagiri. Jak zwykle nie trudno byłą ja znaleźć. Dałem jej głową demona.
Najpierw ścieżka prowadziła przez piękna łąkę, która chwaliła się wszystkimi kolorami: niebieskim, zielony, żółtym, pomarańczowym, fioletowym, czerwonym i jeszcze wieloma innymi...
Dalej wbiegłem w las (obrazek po lewej). Był naprawdę fajny. Było w nim mrocznie - to co lubię.Co chwilę słyszałem trzask gałęzi i kamyków pod moimi łapami. To było przyjemne uczucie... Niekiedy słyszałem również hukanie sowy. ,,Huuuuu, hu, huuuuu, hu..." - odbijało się echem w mojej łowie. Po jakiejś godzinie zobaczyłem jak słońce przebija się przez korony dębów, buków i cisów. Następna przeszkodą były góry. Na ich widok trochę się skrzywiłem, w końcu nie mam czasu. Szybko z mojej peleryny wyłoniły się czarne jak noc skrzydła. Przykucnąłem i odbiłem się w powietrze. O wiele, wieeele szybciej latam niż biegam. Dzięki mojej mocy przebiłem się przez atmosferę i w mgnieniu oka byłem po drugiej stronie gór. Postanowiłem lecieć dalej, aby oszczędzać siły.
Mijałem jeszcze więcej lasów, polanej, większych łąk i gór. Widoki były wspaniałe. Fajnie byłoby przyjść tutaj z kimś i razem to podziwiać... ,,Ale nie czas na to - myślałem - Teraz najważniejsze jest wykonanie Questa". Ponownie przełamałem opór powietrza i byłem jakieś siedem kilometrów przed celem. Zniżyłem lot. Wylądowałem spokojnie. Ponownie moje skrzydła przeistoczyły się w pelerynę i i ruszyłem truchtem dalej.
[...] Przed moimi czerwonymi oczami rósł wysoki, stary, ciemny las. To na pewno był Las Przedwiecznych. Ze spokojem przekroczyłem jego próg. już na dzień dobry zaatakował mnie jakiś dziwny szkielet. Ale to był pryszcz. Nawet nie zdołał mnie dotknąć. Lekko odsunąłem się w bok, kiedy chciał mnie zaatakować, a ja kopnąłem go tylną łapą tak, że się rozpadł.
-Jeśli wszystkie potwory sa takie, to się nawet nie spocę... - mówiłem sam do siebie z drwiną. Nagle zobaczyłem, że w moja stronę zmierza cała armia takich szkieletów. Nie mogłem się powstrzymać. Stałem się cieniem i przepełzłem pod nim tak, że mnie nawet nie zauważyli - co za kretyni. Pobiegłem dalej.
Po pięciu godzinach bezsensownej wędrówki i walce ze słabymi potworkami, typu szkielety czy bagienne stwory, zobaczyłem grocie, a w grocie Nieumarłych. Była to dziwna mieszanka stworów. Niby szkielety, niby zombie, niby normalne zwierzęta. Zobaczyli mnie od razu pognali do mnie. Przyznaję, myślałem, że są powolni, a oni byli nawet szybsi od niektórych wilków. Zacząłem uciekać. Czułem od nich silna aurę, więc nierozważnie byłoby się bić jednego na około tysiąc. Nagle te potwory przestały mnie gonić i zaczęły się cofać ze strachem. Odwróciłem łeb w ich stronę. Już się mną nie interesowali. Po chwili poczułem lepką
wodę na mojej grzywce. Odwróciłem łeb. Zobaczyłem demona. Był obrzydliwy, a z jego pysku leciała ślina.Nagle zaryczał na cały las, a jego oczy wyglądały, jakby miały zaraz wypaść. Podniósł swoje macki i uderzył mnie jedną. W niektórych miejscach futro zaczęło mi odpadać. Głównie na grzbiecie. Poza tym... uderzył w moja pelerynę. To nie do wybaczenia. Już nie czułem zaskoczenia czy strachu, a rządzą krwi. Moje oczy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. W końcu kiedyś nazywali mnie Panem Niebios i Księciem Mroku... Wskoczyłem na obleśne ciało demona. Był tak gruby, że niektóre ciosy nawet go nie bolały. Poszedłem na całość. Walka była wyrównana. jednak koniec końców odciąłem mu głowę i reszta ciała rozpłynęła się w powietrzu. Szczęśliwy wzbiłem się w powietrze i czym prędzej ruszyłem w stronę watahy.
[...] W końcu nastała noc. Na szczęście akurat dotarłem do domu. okazuje się, że te miksturki nie były mi potrzebne... ruszyłem do Sagiri. Jak zwykle nie trudno byłą ja znaleźć. Dałem jej głową demona.