- Mamo! Mamo! Mamo! - Flare skakała dookoła mnie, piszcząc
wesoło.
- O co chodzi? - spytałam, nie odrywając wzroku od lodowej
figurki, nad którą właśnie pracowałam
- Mamo! Mamo! Mamo! - mała nie przestawała piszczeć.
- No pytam, o co chodzi? - powtórzyłam, ale Flare ciągle
mnie wołała. Odwróciłam się zirytowana i zakryłam pyszczek małej łapą - O co
chodzi, urwisie? - spytałam, gdy zamilkła, po czym ją uwolniłam, żeby mogła
odpowiedzieć.
- Nudzi mi się. - orzekła Flare, a ja zamrugałam, zaskoczona
- A Loke i Lusi nie chcą się ze mną bawić!
Podrapałam się za uchem, myśląc, co mogę zrobić w tej
sytuacji i w końcu wpadłam na pomysł. Wrzuciłam sobie Flare na grzbiet i
ruszyłam w stronę reszty maluchów.
- Loke, Lucy - zaczęłam - i ty, Flare - podniosłam(a
właściwie spróbowałam to zrobić - od razu mówię: nie udało mi się) wzrok na urwipołcia,
gryzącego właśnie moje prawe ucho - Zabieram was na wyprawę. - oznajmiłam, a
maluchy wydały ucieszone piski.
Chwilę później szłam przez las, a za mną w równiutkim
rządeczku, truchtały dzieci.
- A dokąd idziemy? - pytała Flare.
- To tajemnica. - odparłam.
- A co będziemy robić? - spytała znowu.
- To też tajemnica. - oznajmiłam z lekkim uśmiechem.
- A coś nie jest tajemnicą? - spytała ponownie mała.
- To, że idziemy na wyprawę. - odparłam i uśmiechnęłam się
pod nosem, teraz już szerzej.
- Jesteśmy tajniaki. - stwierdziła Flare i kichnęła na
potwierdzenie swoich słów.
- Można tak powiedzieć. - odparłam.
Maszerowaliśmy tak w ciszy przez koło minutę, gdy Flare znów
przygniotła mnie lawiną pytań. Loke i Lucy, jak na dzieci byli zbyt cisi. „Po
kiego diabła poświęciłam szczeniaki tej pokręconej trójce Bogów..?” Zadałam
sobie w myślach pytanie.
W końcu dotarliśmy do naszego celu. Przystanęłam i
pozwoliłam dzieciom się ze mną zrównać.
- To tu? To tu? To tu? - Flare skakała podekscytowana,
obracając się wokół własnej osi, a jej rodzeństwo patrzyło na mnie pytająco.
- Tak, to tu. - odparłam, a mała, poświęcona Bogowi Ognia, z
piskiem ruszyła przed siebie, zataczając kręgi.
- Co to za miejsce? - spytała Lucy, trącając nosem fioletowy
kwiat lilii.
- Polana Czasu. - odparłam, siadając na trawie - Pobiegajcie
trochę. Do zachodu słońca została nie cała godzina, a księżyc wzejdzie za około
dwie… Jeszcze zostało nam trochę czasu.
- Do czego? - zaciekawił się Loke.
- Zobaczysz w swoim czasie. - odparłam - A teraz leć do
siostrzyczek.
Czas płynął bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy, zaszło
słońce. Niewiele później zza drzew wyłonił się księżyc, oświetlając polanę.
Lilie nagle rozświetliły się ciepłym blaskiem. Maluchy
przerwały gonitwę za wiewiórką, rozglądając się zaciekawione.
- Łał! - stwierdziły wszystkie jednocześnie, a ja, z lekkim
uśmiechem, ruszyłam w ich stronę.
- Zabawa dopiero się zacznie. - oznajmiłam i na pokaz
trąciłam łapą kwiat rosnący najbliżej mnie. Wysypał się z niego złoty,
świetlisty pyłek i zaczął unosić się w powietrze. Dzieci szybko przystosowały
się do nowej zabawy, skacząc wśród lilii.
Już po chwili w powietrzu wirował pyłek, nad całą polaną.
Zaczęły się z niego formować obrazy. Szybko zgarnęłam maluchy i trzymając je
mocno wskazałam obraz biegnących wilków. Dzieci nie wydawały żadnych odgłosów,
tylko wpatrywały się w obrazki z pyłku z niemym podziwem i zafascynowaniem.
- To rzadkie wydarzenie. - szepnęłam im cicho do uszek -
Zawirowania czasu można zobaczyć tylko w czasie pełni księżyca i objawiają się
właśnie takimi obrazkami.
- Czy widzimy przeszłość? - spytał Loke.
- Nie mogę tego stwierdzić na pewno. - odparłam.
- To może przyszłość? - podsunęła Lucy.
- Istnieje taka możliwość. - powiedziałam - ale jak mówiłam,
nie mogę tego stwierdzić na pewno.
Maluchy zadały mi jeszcze kilka pytań, po czym zupełnie
poświęciły uwagę fantastycznym wzorom. Ku mojemu zdziwieniu Flare wogle się nie
odezwała.
Siedzieliśmy na polanie jakąś godzinę, a gdy wracaliśmy,
dzieci odbyły przejażdżkę na moim grzbiecie. Do jaskini dotarliśmy około
północy.