Część 1.
Wszyscy się rozbiegli. Ja i Mack popędziliśmy ustawić start zawodów. Był on po północnej stronie Samotnej Góry. Na trawie zaznaczyliśmy miejsce startu.
-Pierwszy etap to będzie bieg przez las. - Oznajmiłem Mackowi.
-Okey.
Wziąłem taśmę i zaznaczyłem granice terenu. Dystans to było jakieś 200 metrów. Mack zaznaczył linię końcową pierwszego etapu.
-Drugi etap to miało być... - Nie mogłem sobie tego przypomnieć. - Mack?
-Rzucanie do celu. Jabłkami.
-A no racja!
Ustawiliśmy kosze na siedmiu drzewach. Potem pobiegliśmy na polanę nazrywać jabłek. Wróciliśmy cali obładowani owocami. Prawie w ogóle nie było nas widać. Na miejscu otrzepaliśmy się i poukładaliśmy jabłka w siedem stert. W każdej było po sześć jabłek.
-,,Etap drugi: Do kosza!" - Mack przeczytał napis, który właśnie zawiesiłem na samym środku drogi.
-Teraz wyznacz trzecią linię. - Poprosiłem, a Mack z trochę skwaszoną miną wykonał moją prośbę.
Byliśmy u podnóża Samotnej Góry. ,,Trzeci Etap: Wspinaczka" - Zawiesiłem kolejny napis, tym razem na skale. Trzeba było się wspiąć na 100 metrów w górę. Wzleciałem na tamtejszą półkę skalną, a zaraz po mnie Mack.
-Czwarty etap? - Spytałem.
-Skok do tamtego stawu i pływanie. - Odparł z uśmiechem na twarzy.
-To będzie fajne... - Westchnąłem.
Zrobiłem strzałkę na ziemi, która kierowała w stronę przepaści, oraz napisałem obok niej ,,Skaczcie". Na samym dole przepaści był mały stawik. Skoczyłem na dół. Podpłynąłem do brzegu. Wylazłem z wody i otrzepałem się.
Przede mną był sam początek Lasu Przedwiecznych. O dziwo była to piękna część ukryta gdzieś pod ziemią. Pomyślałem, że to idealne miejsce na piąty etap. Szybko skołowałem liny, które położyłem na ziemi. Mack, który przed chwila mnie dogonił, zaznaczył kolejna linię. Ja ustawiłem kolejny napis: ,,Etap Piąty: Bieg na sześć Nóg". Nagle zobaczyliśmy zielone światło. Chwilę później przed naszymi oczami stała Bogini Shu. Zawyła krótko i drzewa się rozstąpiły.
-Te zawody to świetny pomysł, to taki mały prezent ode mnie. - Oznajmiła ciepło.
Zakręciła się raz i zniknęła w powietrzu. Ja spojrzałem na Macka z dobrym uśmiechem, a on na mnie, co się nieczęsto zdarza. Pobiegliśmy przed siebie jakiś kilometr i drzewa już były normalne. To znaczyło, że trasa piątego etapu wynosi 1 kilometr. Mack zaznaczył to linią. Nagrodę, którą cały czas nosił Mack, ukryliśmy za drzewami.
Wszystko było gotowe. Pobiegłem na start z Mackiem, a tam już wszyscy czekali.
CDN