Nagle straciłam go pegaza z pola widzenia.Byłam jednak nad jakimś jeziorem i pomyslałam ,że nie uciekł daleko.Szłam brzegiem wody, kiedy nagle ujrzałam końskie ślady na piastku.Wędrowałam za nimi kiedy nagle zza krzaka zauważyłam go.Stał spokojnie.Pił wodę.Jednak jego ruchy były nerwowe.Widać było od razu ,że coś jest z nim nie tak.Postanowiłam nie ukrywać sie dłużej i wyszłam mu na przeciw.
-Hej,
-Co tu robisz?! Jak sie tu znalazłaś?!-powiedział nerwowo,tak jakby się czegoś bał
-Biegłam za tobą.
-Po co?
-Jestem tu sama.Nie mam nikogo.Pomyślałam...
-Co pomyślałaś?!-powiedział niskim tonem,lecz czuć było ,że jest lekko oburzony
-Jak byś dał mi dokończyć.
-Przepraszam!Nie wiedziałem ,ze masz sie tak wysoko i ,że chcesz mi zawracać głowę!
-Yh.To nie tak.-odrzekłąd lekko zakłopotana
-No a jak?Nie wiesz co przeszłem!Nikt tego nie wie!Pewnie uciekłaś od swojej kochającej rodziny ,bo ci się znudziła co!Ty nic nie wiesz!
-O nie!To ty nic nie wiesz! Myślisz ,że uciekłam od rodziny!To twój pierwszy błąd.Drugi to to ,że myślisz ,że by7łam rozpieszczona!
-No a co.Nie!
-Nie!Gdybyś mnie chociarz wysychał! Miałam ocja ,który mnie nie chciał.Kazał mi opóscić rodzine.Właśnie dlatego jestem teraz tu!
Widziałam,że Ekwador poczół sie lekko zakłopotany.Postanowiłam ,kże troche odpuszcze.
-Hej.Przepraszam.Nie chciałam.
-Nie, nie.Nic sie nie stało.To ja powinienem przeprosić.
-Hmm..No to może będziemy chodzili razem.Będzie bezpieczniej.
-No wiesz....
-Co sie stało?
-Wole chodzić sam.
-Ale dlaczego?
-Przyzwyczaiłem się.
-No dobrze.Nie moge cię zmuszać.
-Ja już musze iść.Pa
Po tej rozmowie Ekwador odleciał a ja ruszyłam brzegiem rzeki tam gdzie mnie łąpy niosły...
(ciąg dalszy nastąpi)